Gdyby zrobiono casting na najbardziej „teatralną” emocję, pierwszoplanową rolę grałaby złość. I wcale nie ze względu na wyjątkową spektakularność objawów – wybuchy, krzyki, eksplozje i inne „fajerwerki”, ale mistrzowską zdolność maskowania i udawania czegoś, czym wcale nie jest. Złość może być maską – i to bardzo realistyczną – pod którą, skulone w kącie naszej głowy, tłoczą się inne emocje.
Złość to informacja
Złość jest uczuciem, które pojawia się, gdy zostają zablokowane nasze ważne dążenia i pragnienia lub pojawia się, coś, co sprawia, że nie możemy zaspokoić naszych potrzeb (frustracja potrzeb). W takich sytuacjach zamiast spodziewanego zadowolenia, spełnienia i satysfakcji narasta w nas złość/wściekłość, która ma do odegrania ważną rolę – popycha nas w stronę aktywnego działania, radzenia sobie z przeżywanym „kryzysem”, odblokowania sfrustrowanych dążeń. Niestety, to aktywne działanie nie zawsze jest do końca korzystne i przemyślane, bo dzieje się pod wpływem impulsu, „na gorąco” i może wpakować nas w tarapaty.
Złość „maskuje” inne uczucia
Oprócz stymulacji do działania, złość sprawia, że zagłuszone zostają inne uczucia, które naturalnie pojawiłyby się w sytuacji, gdy coś idzie nie po naszej myśli. W zależności od kontekstu mogą to być lęk, smutek, rozczarowanie, wstyd, żal, strach… Bo gdy złoszczę się na mojego partnera, że spóźnił się na umówione spotkanie, to tak naprawdę, pod spodem, być może czuję smutek, że zignorował moją prośbę o punktualność lub lęk, że mu na mnie nie zależy i mnie zostawi, lub rozczarowanie, że kolejny raz zawiódł, lub wstyd, bo co powiedzą na to inni, i tak dalej. Złoszczę się, bo to najprostsza forma pokazania, że coś jest nie tak, że coś nie działa; forma, którą opanowaliśmy po mistrzowsku, będąc dziećmi. Najprostsza, ale niestety w dorosłym świecie – wcale nie najlepsza.
Złość przyjmuje rolę maski, za którą schowane są często całe wachlarze przykrych i trudnych do przeżycia uczuć. Sprawia też, że trudno nam zrozumieć złoszczącą się osobę, bo to, o co naprawdę chodzi, schowane jest głęboko pod spodem. Pomyślcie o złoszczących się dzieciach – jako dorośli często nabieramy wprawy w rozpoznawaniu, co jest pod powierzchnią – zmęczenie, głód, niewyspanie, przykrość ze strony rodzeństwa, trudność w sytuacji społecznej… Niestety, w świecie dorosłych wszystko się komplikuje i często „zapominamy”, że złość to w gruncie rzeczy informacja o czymś ważnym, a niekoniecznie wymierzony w nas z premedytacją atak.
„Coś poszło nie tak”
Pojawienie się złości to zawsze sygnał, by się zatrzymać i zastanowić – o co mi tak naprawdę chodzi, jaka moja potrzeba, dążenie, pragnienie jest zablokowane i czy mogę coś z tym zrobić. Może jaśniej powiedzieć o tym, czego potrzebuję? Może dać sobie chwilę na odetchnięcie? Może coś zmienić w moim otoczeniu?
Podobnie jest w przypadku dzieci. Dziecięca złość to komunikat, że coś ważnego poszło nie tak i warto zawsze próbować dotrzeć do tego, co to takiego. Dzięki temu nie wpadniemy w pułapkę oceniania dzieci jako „niegrzecznych” czy „niewychowanych”, a nauczymy nazywania tego, co naprawdę czują.