O dziecięcych emocjach mówi się niewiele. Skupiamy się na pierwszych krokach, pierwszych słowach, nazywaniu przedmiotów, kolorów, kształtów, później pierwszych literach, liczbach, pierwszych samodzielnie powiedzianych wierszykach… I gdzieś wśród tych „pierwszych” uciekają nam sprawy niby oczywiste, które dzieją się – jak nam się często wydaje – przy okazji, dzieją się w zasadzie cały czas, a my w oczekiwaniu tych nieoczywistych i „pierwszych”, przestajemy je zauważać i o nie dbać. Gubimy gdzieś rozmowy o dziecięcych emocjach.
Emocje nie takie proste
Jak się okazuje, nasze emocje to całkiem skomplikowane „byty”. Często nam, dorosłym, sprawia trudność nazwanie i zrozumienie tego, co czujemy. Często zdarza się, że sami nie wiemy, o co nam „chodzi”. Często nie umiemy sobie poradzić z naszym napięciem, lękiem, smutkiem…
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego? Jak to jest, że czasem tak ciężko ogarnąć to, co czujemy?
Pamiętacie, jak uczyliście się czytać? Albo pisać? Literka po literce, najpierw oglądanie, kojarzenie litery z obrazem, rysowanie po śladzie, ćwiczenie, później samodzielnie, powtarzanie litery przez całe linijki… A jak było z uczeniem się emocji? Czy rodzice Wam o tym opowiadali? Ćwiczyli? Próbowali tłumaczyć?
Czy po prostu patrzyliście na nich, na to, jak się zachowują, co przeżywają? Jaki mają wzorzec radzenia sobie z trudnymi emocjami? Czy wybuchają? Zamykają się w sobie? Milczą? Obrażają się? Czy ten rodzicielski wzorzec pojawił się też u Was?
O dziecięcych emocjach mówi się niewiele. A skoro się nie mówi, to większość z nas nauczyła się ich przez obserwowanie innych i testowanie. Sprawdzanie, co działa, a co nie. Skuteczny sposób uczenia się, ale jednocześnie dość czasochłonny i obarczony błędem. Bo co, jeśli środowisko, które nas otacza, niekoniecznie prezentuje najlepsze wzorce radzenia sobie z emocjami?
A gdyby tak… zacząć rozmawiać?
Brzmi co najmniej egzotycznie, bo rozmowa o uczuciach innych niż filmowe „kocham cię” to u nas temat tabu, ale może warto spróbować?
Trochę tak, jak z tymi literkami – najpierw się poprzyglądać, ponazywać je, skojarzyć z sytuacją, pokazać różne sposoby radzenia sobie z tym, co czujemy, pozwolić je wypróbować. Uświadomić sobie, że uczenie się emocji jest tak samo ważne, jak uczenie się kolorów, kształtów, cyfr. Że radzenie sobie z emocjami to nie jest coś, co dostajemy od matki natury w pakiecie zaraz po urodzeniu, ale coś, czego musimy się nauczyć, często wkładając w to dużo wysiłku i trudu. I w końcu zauważyć, że mamy ogromną moc, by pomóc naszym dzieciom przez to przebrnąć. By pomóc im wyrosnąć na świadomych siebie i swoich uczuć ludzi, którzy poza obserwowaniem i testowaniem, dostawali też jasne i wyraźne komunikaty odnośnie swoich emocji i sposobów radzenia sobie z nimi. I wreszcie, którzy sami nie będą bać się o tych emocjach mówić i traktować je jako coś zakazanego, trudnego, nieprzyjemnego.
Czy prościej jest się uczyć pisać jedynie obserwując, jak to się robi, czy może łatwiej jest, gdy ktoś nam to wytłumaczy, nazwie poszczególne litery i pozwoli poćwiczyć?
Tak samo jest z emocjami. A więc, do rozmawiania!